Marzenie jest jak wychodzenie na wysokie drzewo. Taką sosnę na przykład.
Najpierw stoisz na ziemi i patrzysz
w górę. Wydaje się daleko, ale wygląda tak pięknie i wiesz, że chcesz. Już na
początku pojawia się problem – nie ma żadnego oparcia, nie ma jak zacząć,
prosty pień, ale jakoś w końcu udaje się przełamać pierwsze zniechęcenie i
znaleźć sposób. Chwytasz mocno obiema rękami, masz w sobie jeszcze tę pazerność
na zdobywanie, podskakujesz i oplatasz się wokół, podciągasz, ruszasz w górę
mimo lepkiej żywicy i szorstkiej kory. Korniki ryją pod Tobą, ale Ty widzisz
czubek drzewa. Czasem spojrzysz w dół, choć nie wolno i wtedy się boisz.
Kiedy
zbliżasz się do korony, zrywa się wiatr. Targa gałęziami, jakby chciał Cię
strącić, ale Ty trzymasz mocno, choć nie masz już siły. Wreszcie, po
przezwyciężeniu wszystkich trudności, docierasz na sam szczyt… i wtedy pojawia
się piorun.
Leżąc
obok zgliszczy czujesz się wypalona jak ten pień. Upadek był bolesny, może
nawet masz złamaną nogę czy rękę. Patrzysz na to, co zostało z Twojego marzenia
i zastanawiasz się, czy zacząć wspinaczkę na kolejne drzewo, czy może zostać
tutaj, bo to bezpieczne – piorun przecież nie trafia dwa razy w to samo miejsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz